29 sierpnia 2018

Czy warto podejmować ryzykowne decyzje?


Dzisiejszy post będzie pewnego rodzaju nawiązaniem do moich przemyśleń, którymi się z Wami dzieliłam ostatnio na instagramie (jeśli ktoś przeoczył zajrzyjcie - tutaj). Mój pierwszy post dotyczący wyjazdu do Australii pobijał rekordy wyświetleń, to samo miało miejsce przy wpisie o pracy jako stewardesa. Zasypaliście moją skrzynkę wiadomościami i widzę, że wiele z moich „dużych” decyzji Was dziwi. I wiecie co? Mnie też one zaskakują, i dobrze, bo to sprawia, że się nie nudzę. Mimo, że lubię mieć plan, nie trzymam się go kurczowo kiedy los stawia na mojej drodze nowe możliwości. Niektóre odważne decyzje są często sprawdzianem dla samej siebie.
Kiedy dostałam zaproszenie od Samsonite do współpracy przy kampanii GenerationGo, pomyślałam, że to jest dokładnie to co mnie określa. Jestem pełna podziwu patrząc na inne kobiety, które motywują mnie do odważnych posunięć, do odkrywania świata i samej siebie. Bo podróże to nie tylko zwiedzanie nowego miejsca, to wycieczka w głąb swojej osobowości, poznawanie nowych ludzi, oraz ludzi nam bliskich z zupełnie innej strony. To odkrywanie nowych kultur, smaków, natury. 
Praca jaką sobie wybrałam jeszcze bardziej zbliżyła mnie do robienia tego co kocham. Oczywiście bycie stewardesą to nie są same podróże, ale daje to możliwość odwiedzania wielu pięknych miejsc. Co ekscytującego czeka mnie we wrześniu? Na rozgrzewkę Chorwacja. Ten wyjazd to moje małe wakacje, więc tym razem mundur zostaje w domu. Mam nadzieję, że spotkam tam jeszcze odrobinę lata, które powoli od nas ucieka. Zaraz po powrocie czeka mnie podróż do Nowego Jorku. Już nie mogę się doczekać! Ten lot będzie dla mnie szczególnie ekscytujący, ponieważ będzie to mój pierwszy raz w Ameryce, a ponadto pierwszy atlantycki lot, w którym lecę jako załoga. 
Chciałabym, żeby coraz więcej osób podążało za swoim sercem i intuicją. Czasami ryzykowne decyzje są tymi najlepszymi i to one doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem teraz. Więc nie bójmy się wyzwań!
Go Inspire - inspiruj innych i samą siebie, odkrywaj świat i dziel się tym z innymi.
Go Motivated - nie bój się działać i dążyć do tego co Cię uszczęśliwia, daj z siebie wszystko.
Go With all your heart - podążaj za tym co podpowiada Ci serce, nie bój się mu zaufać.
Jeszcze kilka lat temu nie uwierzyłabym gdyby ktoś mi powiedział, że będę mieszkać w Australii, że będę pracować jako stewardesa, że moje love story będzie szalone niczym z romantycznego filmu itd. Ciekawa jestem jak bardzo byłabym zaskoczona w tym momencie gdybym usłyszała jak będzie wyglądać moje życie za kilka kolejnych lat. Jestem pewna, że jeszcze wiele się zmieni.







Stylizacja 1: walizka + torba na laptopa - Samsonite | top - Mango | spodnie - F&F | buty - Renee | zegarek - DW

Stylizacja 2: walizka + torba na laptopa - Samsonite | kombinezon - Zaful | buty - Renee

7 czerwca 2018

Dlaczego postanowiłam zostać stewardesą


Po dłuższej przerwie wracam do Was z postem o tym dlaczego tak właściwie zostałam stewardesą, którego początkowo wcale nie planowałam pisać. Za całym zdarzeniem nie kryje się żadna wielka historia o odwiecznych marzeniach o lataniu, jednak bardzo często zadajecie mi to pytanie na Instagramie i w komentarzach na blogu, więc może warto o tym wspomnieć i później się nie powtarzać. 
Chyba każdy przynajmniej raz w życiu pomyślał o tej pracy, tak było i ze mną, ale nigdy nie sądziłam, że stanie się to rzeczywistością. Jak wiecie, studiowałam zarządzanie i marketing, a do tego chodziłam do studium kosmetycznego oraz na szkolenia z wizażu. Co niektórzy dziwili się, że nie poszłam w tym kierunku. Trudno się dziwić bo przez dłuższy czas widziałam swoją karierę zawodową właśnie w marketingu itp. Przypuszczam, że gdybym po studiach nie zdecydowała się na wyjazd do Australii, w tym momencie grzałabym gdzieś miejsce za biurkiem obmyślając kolejne strategie marketingowe. 
Stało się jednak inaczej, wyjechałam do Australii na ponad rok i sama do ostatniej chwili nie wiedziałam czy wrócę, czy tam zostanę. Moje ostatnie dni w Melbourne zastanawiałam się co ja tak właściwie mogłabym robić po powrocie i już wtedy zrodził się pomysł o lataniu. Nie miałam wtedy pojęcia jak to wszystko wygląda, ani kiedy będzie rekrutacja. Mój lot do Polski był wyjątkowo długi i męczący, z bardzo niekorzystnymi przesiadkami i koczowaniem na lotniskach. Lądując w Warszawie uznałam, że już nigdy nie wsiądę do samolotu, jednak bardzo szybko zapomniałam o zmęczeniu i miałam chęć ruszyć w kolejną podróż. Szukając pracy aplikowałam do domów mediowych, agencji PR itp. W pewnym momencie kilka linii lotniczych rozpoczęło nabór i postanowiłam spróbować. Nie wiedziałam jak wygląda rekrutacja, nie znałam wymogów, ale czułam, że potrzebuję czegoś co będzie dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem, czegoś co nie pozwoli mi wpaść w rutynę. O dziwo okazało się, że trzy linie lotnicze, do których aplikowałam zaprosiły mnie na rozmowę rekrutacyjną. Poszłam tylko na jedną, do Lotu. Pamiętam jaka byłam zaskoczona i jednocześnie podekscytowana zaproszeniem na rozmowę. Dosłownie skakałam z radości mimo, że jeszcze nie byłam pewna jak ta praca wygląda. Nie wiedziałam czego się spodziewać i nie nastawiałam się też na wynik pozytywny. Byłam po prostu ciekawa jak to wszystko wygląda. Po kilku dniach otrzymałam maila z informacją o pozytywnym przejściu rozmowy rekrutacyjnej i datą rozpoczęcia szkolenia. 
Muszę przyznać, że początkowo byłam nieco zmieszana. Miałam do wyboru pracę w biurze (w międzyczasie dostałam propozycję pracy jako e-commerce manager), lub pracę w przestworzach. Nie była to najprostsza decyzja w moim życiu, ale jestem pewna, że wybrałam dobrze. Z jednej strony naprawdę potrzebowałam zajęcia, które będzie dla mnie czymś nowym i pozwoli mi się od wszystkiego oderwać. Wiecie, za Polską bardzo tęskniłam, ale powrót do tej rzeczywistości w środku zimy bez pomysłu co dalej nie jest specjalnie relaksującą sytuacją. Z drugiej strony wiedziałam, że na pracę w biurze nigdy nie jest za późno, a możliwość pracy w liniach lotniczych może drugi raz się nie trafić. Na ten moment, uważam że jestem na właściwym miejscu i chociaż nie mnie to oceniać, to wydaje mi się, że nadaje się do tej pracy. Co najważniejsze, nie czuje się jakbym chodziła do pracy, idę z zadowoleniem i z uśmiechem witam pasażerów. 






4 lutego 2018

Sekret Australijskiej opalenizny


Myśląc o Australii zawsze miałam gdzieś w głowie obraz słoecznych dni i pięknie opalonych ciał w bikini. Jakim zaskoczeniem dla mnie było odkrycie, że opalanie natryskowe oraz produkty opalające są tu tak popularne. Wydawało mi się to wręcz nielogiczne, tyle słońca i sztuczna opalenizna? W drogeriach półki aż się uginają pod produktami opalającymi i kremami z bardzo wysokim filtrem. Większość marek jest Australijska. Na początku nie mogłam tego pojąć. 
Słońce w Australii jest o wiele silniejsze niż w Europie i o poparzenia nietrudno nawet kiedy wydaje się, że jest na to za zimno. Od najmłodszych lat uczy się tutaj jak niebezpieczne jest słońce i jak ważna jest ochrona przed nim. Kilka razy usłyszałam żebym się nie opalała bo będę mieć raka skóry. Znając Europejskie słońce wydawało mi się to mocną przesadą. 
Pewnego chłodnego dnia czekałam na kolegę siedząc w słońcu. Był początek wiosny, żałowałam, że nie mam na sobie nic cieplejszego od cienkiego sweterka. Wróciłam dość zmarznięta do domu i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że moja szyja jest czerwona, opalona niczym po kilku godzinnym wylegiwaniu się latem na plaży. Wtedy zrozumiałam, że promieniowanie w Australii jest dość poważne i bez filtra lepiej nie wychodzić z domu nawet jeśli pozornie pogoda nie sprzyja poparzeniom.
Kolejny raz poszłam z koleżanką na plażę, tym razem przygotowana z kremem z filtrem. Nie wiem jak to się stało, ale pominęłam środek pleców. Spaliły się na czerwono, dosłownie było można zobaczyć na mojej skórze odcisk mojej dłoni, tak jak próbowałam nałożyć krem. Innym razem przy dokładaniu kremu pominęłam nos. Było to przed świętami Bożego Narodzenia, z powodzeniem mogłabym grać Rudolfa z jakimś przedstawieniu i nie potrzebowałabym specjalnie się przebierać. Moja skóra dosłownie pękała i męczyłam się z własnym odbiciem w lustrze przynajmniej tydzień. Nic przyjemnego.
Po tych przygodach jestem dużo ostrożniejsza i naprawdę widzę sens sztucznej opalenizny. Nigdy nie byłam jej wielką fanką, ale mając na uwadze jak niebezpieczne jest słońce w Australii musiałam trochę zmienić swoje podejście. W Polsce kiedy miałam wesele czy inną uroczystość po prostu szłam na solarium dwa razy i efekt muśnięcia słońcem gotowy. Nie znajdziecie takich miejsc  w Australii i pewnie dobrze. Teraz już wiem, że sekret idealnie opalonej skóry Australijek to nie słoneczna pogoda a cały szereg produktów opalających na sklepowych półkach.


26 stycznia 2018

Jak szybko wynająć mieszkanie w Australii


Z dzisiejszym wpisem wracam do tematu Australii. Pytacie o to najczęściej, więc zakładam, że ta tematyka bardzo Was interesuje. Dostałam bardzo dużo pytań dotyczących poszukiwań mieszkania. Pamiętam jak bardzo byłam zestresowana przed wyjazdem, że nie znajdę w porę miejsca dla siebie. Jak kiedyś wspominałam, wynajęłam pokój już drugiego dnia po wylądowaniu, więc postanowiłam podzielić się z Wami swoimi doświadczeniami i wskazówkami. Wynajęcie pokoju jest stosunkowo łatwe i nie trzeba się martwić czy jest to początek miesiąca czy też środek. W Polsce byłam przyzwyczajona do wynajmowania od początku miesiąca i opłatach co miesiąc. W Australii zazwyczaj płaci się co tydzień (lub co dwa, ale cena podawana jest od tygodnia). Ceny są bardzo zróżnicowane pod względem lokalizacji i standardu, powinniście się nastawić na cenę ok 200 - 250$ za tydzień plus co jakiś czas opłaty. Już przed przylotem powinniście przeglądać oferty i wysyłać wiadomości. W ten sposób bardzo szybko zorientujecie się jakie są ceny w danej dzielnicy i na jaki standard możecie liczyć. Ogłoszeń można szukać na różnych stronach, ja bardzo polecam flatmates.com.au. Możecie tam założyć swój profil i opisać czego poszukujecie. Znajdziecie też na tej stronie wiele praktycznych wskazówek na temat wynajmowania, kaucji, są tam też linki do innych stron z wynajmem. Wspomniałam, że warto pisać wiadomości wcześniej, ponieważ osoby ogłaszające pokoje muszą mieć płatne konto aby odczytać wiadomości i czasem dostają je z opóźnieniem. W moim przypadku napisałam wiadomość kilka dni przed wylotem, dostałam odpowiedź pierwszego dnia po przylocie, tego samego dnia pojechałam zobaczyć mieszkanie, a następnego się wprowadziłam. Oczywiście nie możecie się nastawiać, że pokój wynajmiecie od pierwszego dnia, więc proponowałabym Wam na początek zarezerwować pokój na booking.com (moje ostatnie miesiące w Australii pracowałam w hotelu, z doświadczenia wiem, że cenny na booking są znacznie niższe niż bezpośrednio w hotelu) lub Airbnb. Myślę, że bezpieczny czas na znalezienie pokoju w Australii to tydzień i na taki czas proponowałabym Wam zarezerwowanie lokum tymczasowego. Jeśli tak jak ja wybieracie się na wizie studenckiej, wiele uczelni oferuje wynajęcie pokoju w czymś w rodzaju akademika. Osobiście nie polecałabym Wam tej opcji na dłuższą metę, ponieważ cena jest dość wysoka jak na oferowane warunki i na pewno znajdziecie coś lepszego na własną rękę. Niestety wynajęcie całego mieszkania przez osobę, które dopiero przyjechała do Australii graniczy z cudem. Jeśli jesteście zainteresowani jak wyglądają poszukiwania, wynajem i z czym to się wiążę piszcie w komentarzach.Mam nadzieję, że moje wskazówki Wam pomogą!

3 stycznia 2018

Jak dotrzymywać postanowień?


Rok w rok kiedy zbliża się sylwester wypisuję sobie listę postanowień noworocznych. Z biegiem lat udaje mi się coraz lepiej dotrzymywać tego co sobie obiecałam. Sama lista to nie wszystko i niestety jeśli chcemy osiągnąć wyznaczone cele musimy się do tego dobrze przygotować. 
W przypływie wewnętrznej motywacji zdarzało mi się wypisywać bardzo ambitne, aczkolwiek nierealne plany. Jeśli założymy, że w przyszłym roku nauczymy się grać na instrumencie, tańczyć, mówić w nowym języku, zrzucimy 15 kilogramów i do tego zarobimy nasz pierwszy milion to niestety szybko zderzymy się z rzeczywistością. Nasz plany muszą być przede wszystkim realne. Jasne, że wszystkiego możemy się nauczyć, ale niestety nie wszystkiego na raz. Wyznaczajmy sobie mniejsze i większe cele, które będziemy w stanie zrealizować. 
To co pomaga mi w jakimś stopniu określić czy rzeczywiście wywiązuje się ze swoich postanowień jest ich dość precyzyjne formułowanie i mierzalność. Jeśli postanawiam zrzucić wagę, to określam ile chciałabym ważyć na etapie końcowym lub ile centymetrów w talii chciałabym mieć. Samo stwierdzenie “w przyszłym roku schudnę” nie niesie ze sobą większego celu. Jeśli postanawiam nauczyć się czegoś nowego, mogę założyć ile godzin tygodniowo chcę na to poświęcić lub założyć, że pod koniec roku np. zdam egzamin z danego języka, wystąpię w konkursie tanecznym czy po prostu będę umiała zagrać melodię, którą naprawdę lubię. 
Najważniejszy i zarazem najtrudniejszy etap realizacji naszych postanowień to planowanie. Nie pisz listy, którą po nowym roku wrzucisz do szuflady i zapomnisz aż do następnego sylwestra albo wyrzucisz w trakcie wiosennych porządków. Miej ją w miejscu do którego często zaglądasz, w moim przypadku jest to notatnik. Tam też rozpisuje swój plan i listy zadań na poszczególne dni. Dodatkowo posiłkuję się kalendarzem w swoim telefonie. Dobrze jest ustalić ile razy w tygodniu czy w miesiącu chcemy coś robić aby osiągnąć swój cel i wybrać konkretne dni na realizację. Dużym problemem jest to, że zawsze szukamy wymówek. Kiedyś miałam postanowienia “co najmniej raz w tygodniu będę robić coś tam”. Niestety dni mijają pod znakiem wymówek i okazuje się, że minęły trzy tygodnie. Nie robimy czegoś bo deszcz padał, przyszła koleżanka, imieniny cioci, nie mamy nastroju itp. Zapisanie w kalendarzu jakiejś czynności w jakimś stopniu zmusza nas do działania. 
A co z postanowieniami kiedy nie chcemy czegoś robić? Chyba każdy z nas zna kogoś, kto co roku postanawia rzucić palenie. W ubiegłym roku miałam postanowienie żeby nie pić alkoholu w ciągu tygodnia, muszę przyznać, że wyszło mi to zaskakująco dobrze, chociaż nie idealnie. Dobrą metodą na tego typu postanowienia jest zaznaczanie w kalendarzu kolorami dni sukcesu i porażki. Brzmi banalnie, ale ja nie chciałabym zapełnić swojego kalendarza czerwonymi kartkami, jest to w jakiś sposób motywujące. 
Podzielcie się Waszymi sposobami na postanowienia noworoczne. Co planujecie zmienić w przyszłym roku? :)